Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Biedna, jak mi jej żal! Florcię wszyscy tu lubią i sasługuje na to. Gdzie jej tatuś? Czy w Anglii?
— Myślę, że tak. Tak, nawet wiem to.
— Był on tu kiedy? A może przyjedzie odwiedzić ją?
— Nie sądzę.
— Alboż on chromy, ślepy lub chory, cioteczko?
— Kitti — odrzekła pani — powiem ci zresztą całą prawdę o Florci, jak szłyszałam, ale nie mów nikomu, bo mogą stąd powstać dla niej nieprzyjemności.
— Nikomu nie powiem.
— Wierzę ci i mogę ci zaufać. Otóż ojciec wcale się nie troszczy o Florcię, rzadko ją widuje, w życiu nie powiedział do niej życzliwego słowa i teraz prawie zupełnie ją opuścił. Pokochałaby go serdecznie, gdyby zechciał, ale nie chce, chociaż w niczem nie zawiniła ani jemu ani nikomu na świecie. Na miłość w pełni zasługuje i wszyscy nad nią boleją.
Florcia słuchała słów tych, a męka jej rosła. Kwiaty, które trzymała w rękach wypadły na ziemię, a te, które zostały, mokre były, lecz nie od rosy. Główka jej pochyliła się na ręce.
— Biedna Florcia! Miła, dobra Florcia! — wołało dziecko.
— Wiesz Kitti, dla czegom ci to powiedziała?