Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Mac Stinger przyjrzała się jej od stóp do głowy.
— A na co paniom kapitan Kuttl, śmiem spytać?
— Zanadtoś pani ciekawra. Szkoda, że nie możemy się jej wyspowiadać, na co nam potrzebny kapitan.
— Zuzanno, przestań — mitygowała Florcia. Może pani przynajmniej powie nam, gdzie mieszka kapitan, jeżeli nie w tym domu?
— A któż pani powiedział, że nie w tym domu? Mówiłam tylko, że dom nie jest kapitana — i nie jest i nie będzie jego domem, bo kapitan nie umie utrzymać domu i nie wart domu, a to jest mój dom. Jeżeli daję pierwsze piętro kapitanowi, to moja dobra wola i nikt nie może mi udzielać rozkazów.
Głos pani Mac Stinger rósł crescendo furioso i słowa jej doszły do górnych okien. Kapitan zawołał ze swego pokoju: „Ciszej, co za hałas?“
Florcia z Zuzanną udały się na górę.
Żadne pióro nie opisze zdumienia kapitana na widok Florci z Zuzanną. Oprzytomiawszy, ze czcią ucałował ręce Florci.
— Pan się dziwi, kapitanie, widząc nas tutaj — rzekła Florcia z uśmiechem.
Oczarowany kapitan podniósł do ust swój kikut i sam nie wiedząc, na co, powtórzył: