Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„trzymaj się ostro! trzymaj się ostro!“ Lepszego komplementu nie mógł wymyśleć.
— Przyszłam poznać opinię pana co do Waltera, mego przybranego brata. Nie wiem, co się z nim dzieje i to mnie niepokoi. Czy nie mógłby pan teraz pojechać z nami, aby pocieszyć wuja jego? Nie szkodziłoby, żeby pan codzień odwiedzał staruszka, dopóki nie nadejdą wieści o jego krewnym. Czy nie ma pan jakich obaw co do Waltera?
— O, nie, mój skarbie! Nie boję się o Waltera. Walter przez ogień bez urazy przejdzie i z morskiej toni wypłynie suchym. Walter to taki zuch, że każdemu okrętowi przyniesie błogosławieństwo nieba. Dotąd zupełnie jestem o niego spokojny. Prawda, że w tych szerokościach pogoda fatalnie nie dopisywała, burze szalały i odrzuciły ich pewnie na koniec świata; ale wszystko to drobiazgi, panno Dombi. Okręt doskonały i chłopiec, jak złoto, — a jeśli Pan Bóg łaskaw, wszystko będzie dobrze. Słowem, dotychczas wcale a wcale nie niepokoiłem się.
— Dotychczas! — powtórzyła Florcia.
— Ani odrobiny! I zanim zacznę się niepokoić, Walter dwadzieścia razy zdąży napisać z jakiej wyspy lub portu. A co do starego Sola, zapowiadam pani, że go będę bronił do sądu ostatecznego, aż się niebiosa otworzą, aż wichry zadmą ze wszystkich końców ziemi... Zadmą? — no, zresztą to pani znajdzie w swoim