Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy mógłby pan zatem dać przytułek temu chłopcu?
Stary Sol nie miał powodu zachwycać się propozycyą, lecz uprzejmie zapewnił, że rad okazać drobną usługę panu Karkerowi i przyjmie chłopca pod dach drewnianego miczmana. Życzenie dyrektora biura Dombi i Syn było dlań rozkazem.
Przy tych zapewnieniach pan Karker pokazał nietylko zęby, lecz nawet i dziąsła, co wywołało dreszcz przerażenia w ciele Tudla. Poczem wstał i przyjaźnie uścisnął dłoń Hilsa.
— Bardzo panu jestem wdzięczny. Muszę jednak poznać młokosa tego i wymiarkować, co z niego będzie. Rodziców znam. Przezacni ludzie. Jadę do nich i rozpytam, a potem go panu odeślę. Nic nie czynię na chybitrafi. Troszcząc się o los tego młodzieńca, z góry proszę donosić mi szczegółowo, jak się będzie sprawował. Do widzenia się, panie Hils.
— No cóż — rzekł pan Karker do Tudla, — słyszałeś, co mówiłem?
— Słyszałem, panie.
— Rozumiesz, że ze mną trudna sprawa? Raczej utopić się, niż oszukiwać mnie?
Tudl rozumiał to dobrze.
— Uważaj więc. Jeżeliś mię okłamał idź precz, nie pokazuj mi się na oczy; jeżeli nie, czekaj na mnie z wieczora koło domu swej