Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zresztą zewnętrzne objawy uczuć nie leżały w jego naturze.
Gdyby promień słońca przedarł się do pokoju i oświecił igraszki dzieci, także nie rozchmurzyłby twarzy. Była ona tak nieruchoma i zimna, że ostatni ciepły promyk zagasł w źrenicach Florci, gdy przypadkowo spotkała się z oczami ojca.
Dzień był szary, chmurny, prawdziwie jesienny, a w ciszy opadały liście z drzew.
— Pan Jan — rzekł Dombi — weźmie pod rękę siostrę; ja pójdę z panną Toks. Ryczards niech idzie naprzód z panem Pawłem, lecz ostrożnie.
W karecie pana Dombi zajęli miejsce: Dombi i syn, pani Czykk, Ryczards i Florcia; w karetce pana Czykk jechała Zuzanna Nipper i pan Jan. Zuzanna wciąż patrzyła w okno, aby się uwolnić od widoku szerokiego oblicza dżentlmena, a ilekroć coś zadźwięczało, zdawało się jej, że to pieniądze, bo pan Jan chce ją uczcić podarunkiem.
W drodze do świątyni pan Dombi klasnął raz w dłonie dla zabawy syna i panna Toks z entuzyazmem przyjęła ten dowód czułości ojcowskiej. Nic więcej nie uczynił ani się odezwał pan Dombi, a wesoły orszak różnił się od pogrzebowego pochodu tylko inną barwą pojazdu i koni.