Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod strażą Zuzanny Nipper, zamykającej pochód. Wprawdzie orszak, przybyły z dziecinnego pokoju, zdjął na ten raz żałobę; nie mniej wesołością nie celował. Może młodzieniec przeląkł się sinego nosa swej chrzestnej matki, gdyż zaczął płakać i przez to przeszkodził panu Czykk ośmielić dobrem słowem Florcię, do której już zbliżał się z tą myślą. Pan Czykk nie bardzo lubił ród Dombich może dla tego, że zbyt ścisłe stosunki łączyły go z pewną osobą, która kiedyś miała zaszczyt tak się nazywać; lecz małą Florcię bardzo lubił i nie krył swej sympatyi. Więc i teraz chciał zbliżyć się do sierotki, lecz najdroższa połowica wstrzymała małżonka, zaledwie rozległ się krzyk dziecka.
— Czegóż gapisz się, Florciu? Utul braciszka.
Temperatura jeszcze się oziębiła, gdy pan Dombi zwrócił zimne spojrzenie na córkę, która klaszcząc w rączki i stając na paluszki, wabiła ku sobie braciszka. Dziecię usłyszało znany głos, spojrzało w dół i zamilkło. Florcia ukryła się za panią Ryczards — dziecko zaś ją śledziło; wyjrzała z wesołym krzykiem — zaczęło skakać i śmiać się radośnie. Wreszcie gdy siostra doń podbiegła, Pawełek w głos się roześmiał i zagłębił rączkę w jej włosy, podczas gdy go obsypywała pocałunkami.
Czy to było miłe panu Dombi? Żadnym ruchem nie dał wyrazu swemu zadowoleniu.