Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwyczaj przed odjazdem udawali się na przejażdżkę. W czasie tych spacerów pan Dombi rósł co chwilę niby owi sławni wrogowie Falstafa i zamiast jednego pana w wełnianej kurtce wydawał się całym tuzinem. Niedzielny wieczór bywał najnudniejszy. Złość pani Pipczyn wówczas przemieniała się we wściekłość. Panna Panki wracała z Rottendynu od ciotki w głębokiem zasmuceniu, a pan Biterston, którego rodzina mieszkała w Indyach, musiał w czasie modlitw pani Pipczyn siedzieć na miejscu nieruchomo z rękami na krzyż złożonemi bez drgnięcia. Ceremonia ta tak dokuczyła chłopcu, że raz w sobotę wieczorem zwrócił się do Florci z prośbą, czyby mu nie mogła wskazać drogi do Bengalu?
Wszyscy jednak sądzili, że pani Pipczyn po mistrzowsku wychowuje dzieci i w tem mniemaniu nie było przesady. Chłopiec mógł być sobie ruchliwy i bujny, a po dwóch miesiącach życia pod tym gościnnym dachem stawał się cichutki, jak woda, jak trawa. Mówiono, że ten sposób życia zaszczyt przynosi miłującemu sercu pani Pipczyn. Poświęciła się wychowaniu dzieci z abnegacyą, a zajęcia te były najlepszym środkiem przeciwko smutkowi po stracie męża.
Pawełek siedział w foteliku koło kominka i jak zwykle z uwagą patrzał na szanowną damę. Pozornie nawet nie wiedział, co to nudy, skoro z takiem skupieniem mógł rozglądać