Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panią Pipczyn. Nie lubił jej i nie obawiał się, lecz oblicze jej wydawało mu się godne uwagi. Siedział tedy, patrzał, grzał ręce i znów patrzał, nie odrywając oczu do chwili, aż pani Pipczyn przy całem swem męstwie nie zaczynała mieszać się pod tem spojrzeniem. Raz, gdy zostali sami, pani Pipczyn spytała, o czem myśli.
— O pani.
— Cóż ty o mnie myślisz, kochanku?
— Myślę, że pani musi już być bardzo stara. Ile też pani ma lat?
— O to nie powinieneś pytać — z gniewem odrzekła szanowna dama — i na przyszłość nie waż się mówić o tych sprawach.
— Dla czego?
— Bo to niegrzecznie.
— Niegrzecznie?
— Tak, niegrzecznie.
— A Wikkem mówi, że niegrzecznie zajadać gorące kotlety i grzanki, gdy drudzy jedzą suchy chleb — odrzekł Paweł z naiwną miną.
— Twoja Wikkem — zawołała sina z gniewu pani Pipczyn — złe, zuchwałe i bezwstydne bydlę.
— Co to znaczy? — spytał Paweł.
— Poznasz wiele, gdy zestarzejesz, kochanku. Przypomnij sobie powiastkę o nieszczęsnym chłopcu, którego na śmierć pobódł szalony byk za to, że wciąż pytał.