Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

razie władzę w nogach, niema się o co niepokoić; dzieci w ogóle w jego wieku podlegają takim niemocom, a im je wcześniej zniesie, tem lepiej. Sam wiesz o tem, drogi bracie.
— Nie wątpię Luizo o twem szczerem przywiązaniu do przyszłego reprezentanta mego domu. Tak tedy pan Pilkins dziś rano mówił o Pawełku.
— Mówił. Byłyśmy tu i słyszały. Wiesz, jak panna Toks dba o wszystko, co dotyczy naszego aniołka. A co to za lekarz — ten Pilkins! Podziwu godny lekarz. Badał go kilka dni temu i mówił, że wszystko idzie, jak trzeba. Słyszałyśmy to z panną Toks i możesz być spokojny, drogi Pawle. Dziś zaś zalecał Pawełkowi morskie powietrze, w czem godzę się z nim całkowicie. Rada bardzo roztropna.
— Morskie powietrze? — powtórzył pan Dombi.
— Tak. Niema się czem niepokoić. Dzieciom moim Jerzemu i Fryderykowi także ordynowano w swoim czasie morskie powietrze. Sama też nieraz zeń korzystałam. Cóż tu dziwnego? Morskie powietrze bardzo korzystnie działa. Zgadzam się z tobą, Pawle, że może czasem nieostrożnie w dziecinnym pokoju mówiono o rzeczach, obcych duszy młodocianej. Ale jak uchronić dziecko z tak olbrzymiemi zdolnościami? Sprawność umysłu niesłychana! Gdyby to było zwyczajne dziecko, zaręczam,