Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak to być może! — z tym samym przestrachem zawołała pani Czykk.
— Kto nasuwa synowi memu takie czarne myśli? Wczoraj nie na żarty mię przestraszył. Luizo, kto takie myśli wbił mu do głowy?
— Tu niema o czem długo debatować. Prawdę mówiąc, niańka naszego maleństwa nie ma bardzo wesołego temperamentu. To jakaś...
— Córa Momusa — skromnie dorzuciła panna Toks.
— Właśnie. Ale też za to uważna, dbała, gorliwa i wcale niewymagająca. Przytem kobieta skromna i cicha. Jeżeli mały zwątlał po swej ostatniej słabości, jeśli nie jest tak zdrów i silny, jakby można życzyć, jeżeli się rozkleił i przez czas jakiś nie będzie zdolny do władania swymi...
Pamiętając o wymówce co się tyczy kości, pani Czykk nie śmiała użyć tego słowa i nie umiejąc dokończyć myśli, czekała natchnionej pomocy od przyjaciółki, która niepewnym głosem dodała:
— Swymi członkami...
— Członkami? — powtórzył pan Dombi.
— Lekarz domowy dziś rano mówił, zdaje mi się o nogach, droga Luizo — prawda?
— Tak, mój aniele, mówił o nogach. Dla czego mię o to pytasz? Wszak słyszałaś. A zatem jeżeli nasz miły Pawełek straci na