Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rękach. Polli na widok siostry pędem biedz zaczęła, zmieniła w oka mgnieniu szlachetnego pupila na swego syna ku niewysłowionemu zdziwieniu młodej kobiety, której wydało się, że mały Dombi spadł jej z obłoków.
— Jakto? Ty, Polli? Ach, jakżeś mię przestraszyła! Ktoby to pomyślał! Chodźże, chodź.
Dzieci poszaleją z radości, gdy cię ujrzą. Jak wyładniałaś, Polli!
Dzieci w istocie podniosły ogromną wrzawę, rzuciły się ku matce, pociągnęły ją do nizkiego stołu, gdzie rozsiadła się, otoczona różową dziatwą, jak pyszna jabłoń, okryta smacznemi oliwkami, które wszystkie dojrzały i jednego gatunku. Zresztą Polli nie mniej od dzieci czuła się rozradowaną i dopiero gdy z sił opadła, kiedy jej włosy rozpłynęły się naokół rumianej twarzy i suknia nowa doszczętnie się zwinęła, — zamęt się uciszył i szanowna rodzina opamiętała się. Ale i wtedy jeszcze młodszy Tudl, gospodarujący na jej kolanach, objął rękami jej szyję, podczas gdy drugi starszy z tyłu wgramolił się na krzesło i czynił rozpaczliwe próby ucałowania matki w szyję.
— Popatrzcie — no, zemną przyszła taka ładna miledi. Jaka skromna, cicha, piękna panienka, prawda?
Ten zwrot do Florci, która u drzwi się ukrywszy, pilnie przyglądała się rzewnej scenie, zwrócił na nią uwagę małych Tudli. Równo-