Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie tylko była jakaś ochrona przed zimnem i deszczem. Staczał się na dno ubóstwa, żarły go choroby, nie miał gdzie złożyć głowy — ale wciąż zapijał się na zabój.
Aż pewnej okropnej nocy osunął się na próg jakichś drzwi, bez sił, bez czucia. Rozpusta i choroba wyniszczyły go do szczętu. Policzki miał sine i zapadłe; oczy podkrążone, mętne, błędne. Nogi uginały się pod nim, zimny dreszcz przebiegał po ciele.
I naraz wypłynęły z pamięci dawno zapomniane sceny zmarnowanego życia. Przypomniał sobie czas, kiedy miał własne ognisko domowe, nad którem unosiło się szczęście i ciepło, przypomniał sobie tych, którzy się koło tego ogniska zgromadzali, otaczając radosnym kręgiem ojca rodziny. Wreszcie wydało mu się, że cienie jego starszych dzieci wstają z grobu, zbliżają się — są tak jasne, tak wyraźne, że może je uchwycić rękoma. Oczy, których barwy zapomniał, znów wpatrywały się w niego; głosy, dawno zamarłe, brzmiały mu w uszach, jak muzyka wiejskich dzwonów. Ale trwało to tylko przez jedną chwilę. Deszcz chłostał go niemiłosiernie; chłód i głód rwały serce na strzępy.
Wstał, powlókł się o kilka chwiejnych kroków dalej. Ulica była pusta i cicha; jeżeli nawet jakiś przechodzień biegł o tej spóźnionej porze po trotuarze, to nie słyszał jego słabych nawoływań, zgłuszonych podmuchami wichru. Znów przejął go dreszcz: jakgdyby mroźny ołów wlewał się w żyły. Zwinął się w kłębek pod sklepieniem bramy i próbował zasnąć.