Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To znaczy, że przebaczam panu rozdrażnienie — z uśmiechem odpowiedział marynarz — i pozostanę głuchym na grubijaństwa tak samo dziś rano, jak głuchym byłem na wszystkie mowy wczoraj wieczorem.
Jaki wzrok rzucił na niego Teklton i jak on zadrżał z przerażenia!
— Bardzo mi żal, panie — rzekł marynarz, podnosząc lewą rękę Mey, zdobną w ślubną obrączkę — że ta młoda dama nie może towarzyszyć panu do kościoła, ale była tam już dziś rano, niechże więc pan ma ją za wytłomaczoną.
Teklton uważnie popatrzył na palec byłej narzeczonej i wyjął z kieszeni kamizelki srebrzysty papier, w którym widocznie owinięta była obrączka.
— Panno Tilly — rzekł do niańki. — Czy będziesz łaskawa, rzucić to w ogień? Uprzejmie dziękuję.
— Dawniejsze słowo, bardzo dawno dane słowo, przeszkodziło mej żonie dotrzymać umowy zawartej z panem, mogę zapewnić pana — rzekł Edward.
— Pan Teklton musi oddać mi sprawiedliwość. Nie kryłam tego przed nim i wiele razy powtarzałam, że nie zapomnę przeszłości — czerwieniąc się, wymówiła Mey.
— No, naturalnie! — przerwał Teklton. — O, naturalnie! To całkiem słusznie. To zupeł-