Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cichej, upokorzonej, wzbudzający w nim czułość i litość z nieprzepartą siłą, nie ustępował z jego myśli, ale nie opuszczając go, popychał go ku drzwiom, podnosił broń w jego ręku, przyciskał palec do odwiedzionego kurka i krzyczał: „zabij go, zabij go we śnie!“
Woźnica odwrócił strzelbę, aby kolbą uderzyć we drzwi, już trzymał ją podniesioną w górę; miał stanowczy zamiar głośno krzyknąć, aby rywal mógł oknem wyskoczyć.
Wtem drzewo zajęło się i ogień jaskrawym blaskiem oblał całe ognisko a ogrzany świerszcz rozpoczął swą pieśń.
Żaden dźwięk, ani głos ludzki choćby nawet był głosem Dot samej nie byłby w stanie tak oddziałać na Jana i ułagodzić go. Niewyszukane słowa, któremi opiewała swe upodobanie do tego samego świerszcza odezwały się w uszach jego; jej drżenie i powaga w tamtej chwili przyszły mu na myśl; jej miły głos — ach, jaki to był głos; najsłodsza muzyka przy domowem ognisku uczciwego człowieka! — poruszył najlepsze struny jego duszy i wzbudził w niej lepsze zamiary w życiu i działaniu.
Jan odskoczył ode drzwi, jak lunatyk nagle przebudzony ze strasznego snu i odłożył broń na stronę. Potem zakrył twarz rękami, siadł przy ogniu i znalazł ulgę we łzach.
— Lubię świerszcza — mówił głos tajemniczy, powtarzając to, co Jan tak dobrze zapamiętał.