Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego woźnicy, (bo był to tylko prosty woźnica) — a wtedy pogodzimy się z prozą życia i ocenić potrafimy istotną wartość człowieka.
Miło było patrzeć na Dot, ładną, malutką z dzieckiem — podobnem do lalki na ręku. Z zalotnem zamyśleniem utkwiwszy oczy w ogień, przechyliła śliczną główkę na bok, opierając ją o szeroką pierś woźnicy, na poły z naturalną, na poły z przybraną naiwnością, pełną pociągającej pieszczoty. Miło było patrzeć na niego, jak czule choć niezręcznie starał się podtrzymywać swój lekki ciężar, aby jego dojrzała męskość służyła za odpowiednią podporę rozkwitającej młodości żony. Przyjemnie było przyglądać się, jak Tilly, która w głębi komnaty czekała, aby jej oddali dziecko, rozkoszowała się, choć jeszcze bardzo młoda, tą grupą i stała z otwartemi ustami i wytrzeszczonemi oczami, wyciągnąwszy naprzód szyję, jakby upojona tym widokiem. Również miło było widzieć, jak Jan, woźnica, przy wzmiance żony o dziecku, chciał z początku dotknąć się go, lecz odsunął rękę, zapewne bojąc się zgnieść maleństwa i nachyliwszy się ku niemu, przyglądał mu się z daleka z uczuciem zdziwienia i dumy, jaką zapewne okazałby dobroduszny pies podwórzowy, gdyby niespodzianie ujrzał się ojcem małego kanarka.
— No, czyż on nie ślicznotka, Janie? Czy nie milutki, kiedy śpi tak słodko?