Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma się rozumieć, milutki — potwierdził mąż. — Nadzwyczaj miły. On, zdaje się, śpi zawsze, prawda?
— Cóż znowu, Janie? Rozumie się, że nie!
— Naprawdę? — wymówił Jan w zamyśleniu. — A ja myślałem, że oczka ma zawsze zamknięte. — Halo!
— Jak można, Janie! przecież przerazisz ludzi!
— Dziecku zaszkodzi, jeśli tak oczy zawracać będzie — rzekł woźnica — nieprawdaż? Patrz, jak mruga obu oczami naraz! A popatrzno także na jego usteczka. Toć otwiera je, jak złota i srebrna rybka.
— Nie zasługujesz na to, aby być ojcem, nie zasługujesz, zawstydziła go Dot z powagą doświadczonej matrony. Zresztą skądże możesz wiedzieć, na jakie drobne niedomagania narażone bywają dzieci. Janie! Ty nawet nazwaćbyś ich nie umiał, ty niemądry człowieku! Przełożyła dziecko na lewą rękę i klepiąc je po plecach, zapewne dla zdrowia, ze śmiechem pociągnęła męża za ucho.
— Skądże je mogę znać, mówi Jan, zdejmując płaszcz ze siebie — prawdę mówisz, Dot. Nie bardzo się znam na tem. Za to wiem, żem dziś wieczorem musiał całą siłą walczyć z wiatrem. Dął z północo wschodu wprost na furgon przez całą drogę powrotną.