Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koni. — No, prrr — ozwie się czasem wysokim głosem, konie przestąpią z nogi na nogę i znowu cicho. Potem nadejdzie zasapany pociążek, składający się z dwóch wagonów, pan zawiadowca z poufałym szacunkiem salutuje wielmożę z tartaku, który sadowi się w powoziku i mówi bardzo głośno. W szyscy inni śmiertelnicy mówią na stacji stłumionem i cichemi głosami.
I na tem kończy się dzień. Teraz nie pozostaje już nic innego, jak tylko iść do oberży, gdzie jeden ze stołów nakryty jest białym obrusem dla panów ze stacji, z tartaku i z administracji leśnej. Albo może włóczyć się jeszcze przez chwilę po torze i dotrzeć aż tam, gdzie tor zarasta tasznikiem i trawą, usiąść sobie na kupie desek i oddychać ostrem powietrzem.
Wysoko na kupie desek siedzi chłopaczek, — nie, już nie tak wysoko, a i z chłopaczka jest już dorosły człowiek w ciasnej bluzie urzędowej, z urzędową czapką na głowie i z interesującym wąsikiem na zaciekawiającej bladej twarzy. Djabli wiedzą poco tego tutaj posłali — myśli pan zawiadowca ostatniej na świecie stacji. Melduję, panie zawiadowco, że przysłali go tutaj w tym celu: aby siadywał na deskach, jak siadywał w domu. Dużo trzeba przewędrować świata, żeby się znowu dostać do domu. Trzeba się dużo uczyć i narobić dużo głupstw, wykaszleć z siebie kawał życia, żeby się znów znaleźć