Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na deskach pachnących drzewem i żywicą. Ma to być zdrowe na płuca, jak mówią.
Zapada zmierzch, na niebo wyskakują gwiazdy. W domu także bywały gwiazdy, ale w mieście — nie. Ileż ich tu jest; doprawdy że to nie do wiary! Takie mnóstwo. A człowiek myśli, że chodzi o Bóg wie co i że już ma się wszystko za sobą, gdy tymczasem co za masy gwiazd! To zaś jest naprawdę ostatnia już stacja świata: tor gubi się w trawie i taszniku i zaraz potem zaczyna się wszechświat. Zaraz za tym bykiem ze zderzakami. Myślałby kto, że to huczy potok i las, a to huczy wszechświat, szeleszczą gwiazdy jak liście olch, a górski wiatr przewiewa światy. O, jak dobrze tu się oddycha!
Albo idzie się z wędką na pstrągi, by siąść nad pośpieszną rzeczką i łowić ryby. A tymczasem dość patrzeć na wodę, ile jej odpływa nie wiadomo gdzie. Zawsze ta sama fala, a zawsze nowa, i końca jej nie widać. Ile odpłynie tej wody, miły Boże! Jakby się od człowieka coś oddzielało i odpływało precz, jakby się wypłukiwało coś, co natychmiast zabiera woda. Skąd też bierze się w człowieku tyle różnych rzeczy! Fala zabiera z sobą tyle mętu i smutku i tyle zostaje go jeszcze dla następnych fal! Choćby tylko tej samotności ile już odpłynęło, a końca jej niema. Bardzo dobrze, odzywa się w nim jakiś głos, wzdychaj jak najwięcej i głęboko: to zdrowo na płu-