Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ów. Być może dlatego, że ludzie, którzy przyjeżdżają albo odjeżdżają, już tem samem są wykolejeni z torów swej powszedniości, i łatwo stają się, że tak powiem, gruntem podatnym, na którym rozwijać się może wszelki występek.
Wdychałem z zadowoleniem ten delikatny zapach rozkładu, bo odpowiadał on memu gorączkowemu nastrojowi, temu mściwemu poczuciu marnienia i zdychania. A następnie, przyznajmy się, było w tem jeszcze jedno zwycięskie zadośćuczynienie: tutaj, na tym dworcu wysiadłem przed przeszło rokiem jako wystraszony prowincjonalny mamin synek z drewnianym kuferkiem w ręku i nie wiedziałem, gdzie się ruszyć. A teraz oto chodzę sobie przez tory, wymachując paczkami listów przewozowych, nonszalancki i zblazowany. Jak daleko dotarłem przez ten czas, gdzież to zostały moje głupie i nieśmiałe lata! Jak daleko, niemal na sam koniec życia!
Dnia pewnego zakaszlałem i w chustkę od nosa wyplułem płat krwi, a podczas gdy przyglądałem się jej zdumiony, nadeszła jeszcze większa porcja do gardła. Ludzie otoczyli mnie bezradni i wystraszeni, pewien stary oficjał ocierał mi ręcznikiem spocone czoło. Podobny byłem do pana Marcinka u nas w domu, gdy zaskoczyła go taka rzecz przy robocie i gdy siedział potem na kupie desek, strasznie blady i spocony, z twarzą ukrytą w dłoniach. Spoglądałem