Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten ojciec, który palcem badał gotowe dzieło i chwalił je: — Dobre, nigdzie niema żadnej skazy.
Bywało już ciemno i niepodobna było uczyć się w zapadającym zmierzchu, a przez otwarte okno docierał odgłos capstrzyku z pobliskich koszar. W oknie stoi chłopak z płonącemi oczami i dusi się straszliwie pięknym i rozpaczliwym smutkiem. Co to był za smutek? Był bezimienny a zarazem taki głęboki i rozległy, że łatwo rozpuszczały się w nim wszystkie boleści przygodnych upokorzeń i zniewag, niepowodzeń i rozczarowań, które młodego nieśmiałego chłopca osaczają ze wszystkich stron. Tak, to już znowu mamusia, z tym jej nadmiarem bólu i miłości. Skupienie i kucie to wkład ojcowski, to zaś bezbrzeżne przeczulenie i namiętna tkliwość, to matka. Jakże tu jedno z drugiem pogodzić i zmieścić w małej chłopięcej piersi?
Przez pewien czas miałem kolegę, z którym związała mnie jakaś mistyczna przyjaźń. Był to prowincjonalny chłopak, straszliwie niezdolny i delikatny, starszy odemnie, z jasnym puchem zarostu na twarzy. Matka ofiarowała go Bogu w podzięce za ozdrowienie ojca i miał zostać księdzem. Gdy go wywoływano na lekcji, nastawała istna tragedja dobrej woli i paniki; drżał jak liść i nie zdobywał się ani na jedno słowo. Uczyłem go, pragnąc z całego serca dopomóc mu. Słuchał mnie z otwartem i ustami