Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na peronie rozbłyskuje latarnia lampiarza, a pan zawiadowca spogląda na zegarek, że już czas. Trzaskają drzwi wagonów, wszyscy salutują, gotowe, i pociążek przeskakuje ze zwrotnicy na zwrotnicę, aby wreszcie dostać się na szyny, wiodące w nieskońszoność. Baczność, przecie tam siedzi pan Marcinek, pijany kapitan śpi w kącie, jak pień, czarna dziewczynka przyciska nos do szyby i wyścibia język, a z budki na ostatnim wagonie kłania się chorągiewką ten brekowy. Poczekajcie, jadę z wami!

∗             ∗

Doktór był akurat w ogrodzie, gdy pan Popel przyszedł oddać mu rękopis, znowu tak troskliwie przewiązany, jakby to był fascykuł załatwionych akt.
— Przeczytał pan? — zapytał doktór.
— Przeczytałem — odmruknął starszy pan, nie wiedząc coby tak jeszcze powiedzieć. — Proszę pana — wyrwał się po chwili, — przecie takie pisanie nie mogło wyjść mu na zdrowie! Nawet po piśmie znać wzburzenie, takie jest pod koniec roztrzęsione, jakby mu ręka skakała. — Spojrzał na swoją własną rękę. Nie, chwała Bogu, jeszcze się tak mocno nie trzęsie. — Przypuszczam, że musiało go to denerwować, czy nie? Przy jego stanie zdrowia — —
Doktór wzruszył ramionami. — Oczywiście, że mu to szkodziło. Rękopis leżał jeszcze na stole, gdy