Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i że ze świstem śmiga hebel. Ojciec nie podniósłby nawet głowy, Franc nie przestałby gwizdać, a pan Marcinek patrzyłby pięknemi oczami, ale nie widziałby nic osobliwego. Byłoby to całkiem zwyczajne życie, a przytem taka straszliwa, bezmierna chwała.
Albo mogłoby to być w drewnianej budzie, zamkniętej na zaworę i śmierdzącej zwierzęciem. Ciemno, tylko szczeliną wdziera się tam światło i nagle w blasku dziwnym i olśniewającym zaczyna się ukazywać całe to świństwo i ta nędza. Albo ostatnia na świecie stacja, zardzewiałe szyny zarośnięte tasznikiem i suchą mietlicą, a dalej już nic i koniec wszystkiego. A ten koniec wszystkiego, to byłby właśnie Bóg. Albo tor biegnący w nieskończoność i spotykający się w nieskończoności szynami, które hipnotyzują. Jużbym nie jeździł tym torem w poszukiwaniu przygód, ale szedłbym prościutko, prościutko, w nieskończoność.
Może i to także było w mojem życiu, ale ja tego nie zauważyłem. Dajmy na to, że jest noc z czerwonemi i zielonemi światełkami, a na stacji stoi ostatni pociąg. Nie żaden międzynarodowy kurjer, ale całkiem zwyczajny pociążek, taki poczciwy bumelcug, co staje na każdej stacji. Dlaczegóż taki zwyczajny pociąg nie mógłby ruszyć ku nieskończoności? Bim-bim — robotnik opukuje koła młotkiem,