Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dam oknem i czekam, czy kto tędy nie przejdzie: listowy, albo dziecko wracające ze szkoły, albo stróż zamiatający ulicę, albo żebrak. Albo może przejdzie tędy jeszcze raz ten młodzian ze swoją dziewczyną, będą pochylać głowy ku sobie i nawet nie spojrzą na moje drzwi.
Lecz już mi ciężko stać przy oknie, takie mam nogi obrzękłe, bezwładne i ziębnące. Ale jeszcze mogę myśleć o ludziach, o znajomych czy nieznajomych. Tyle ich jest, taki nieprzejrzany tłum, jak — — — na odpuście. Boże, jakie mnóstwo ludzi! Człowiecze, kimkolwiek jesteś, poznaję cię! Tem właśnie jesteśmy z sobą tacy zrównani, że każdy z nas żyje jakąś inną możliwością. Kimkolwiek jesteś, jesteś mojem nieprzeliczonem ja. Jesteś czemś dobrem albo złem, co jest także we mnie. Nawet gdybym cię nienawidził, nie zapomnę o tem, jak strasznie jesteś mi bliski. Miłować będę bliźniego swego, jak samego siebie. I przerażać się nim będę jako samym sobą i opierać się mu będę jak samemu sobie. Jego brzemię czuć będę na sobie, jego boleści mnie trapić będą i cierpieć będę spowodu bezprawia, którego dopuszczają się na nim. Im bliższy mu będę, tem więcej odnajdywać będę samego siebie. Ograniczać będę egoistę, albowiem sam jestem egoista i służyć będę choremu, albowiem sam jestem chory. Nie ominę żebraka u drzwi świątynnych, bo sam jestem ubogi