Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał tej nieprzyjacielskiej i dusznej atmosfery. Nadyma się, ironizuje i wie wszystko lepiej od innych: to należałoby zrobić tak, tamto owak, to znowu jest całkiem niepotrzebne i należałoby się zabrać do tego, z czego może być jaka taka korzyść. A romantyk wcale nie słucha, marzy o jakiejś pięknej cudzoziemce i nawet nie wie, co się dokoła niego dzieje. Śród nich jakby z łaski jest tolerowany ubogi i pokorny krewniak, taki biedaczyna boży. Niczego nie chce i nic nie mówi, tylko coś szepcze, a nikt nie wie o czem tajemnem i cichem szepcze ten biedaczyna. Mógłby naprzykład opiekować się hipochondrykiem i może szepcze mu o tem do ucha, ale tamci panowie nie przyjmują tego do wiadomości, bo i któżby się liczył ze zdaniem takiego pomylonego i biernego prostaczka! I jeszcze jest tam coś, o czem się nie mówi. Czasem załomocze to i zadygocze niby straszydło, ale panowie siedzący przy stole tylko na chwilę zmarszczą brwi i mówią dalej o swoich sprawach, jakby nigdy nic. Lecz potem spoglądają po sobie oczyma nieco nienawistniejszemi i bardziej płonącemi, jakby jeden drugiemu chciał zarzucać, że jest coś takiego, co dygocze i straszy.
Dziwna gromadka! Pewnego razu wtargnął w nią ktoś obcy: poeta! Powywracał wszystko do góry nogami i straszył gorzej od owego upiora, ale ci inni, ci zważający na siebie, wyparli go jakoś z tej przy-