Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem pacierze i tak samo jak oni mruczałem: — Panie Boże zapłać! Niech Pan Bóg wynagrodzi! Albo to płochliwe krótkowzroczne dziewczę, to także była jakaś moja potrzeba czegoś pokornego, biednego, opuszczonego, a przytem jakaś osobliwa, niemal pobożna radość.
I to się powtarzało stale, choćby na ostatniej w świecie stacji, śród rdzewiejących szyn, gdzie rósł sobie tasznik i sucha mietlica i gdzie nie było nic, tylko koniec świata, miejsce opuszczone i na nic nikomu nie przydatne. Tam było mi najlepiej.
Albo rozmowy w budzie lampiarza! Była ona taka mała i ciasna, aż się serce radowało: o Boże, jak dobrze byłoby żyć tutaj! I na swojej stacji miałem taki kącik między magazynem a płotem. Nic, tylko rdza, skorupy i pokrzywy. Tu nie zabłądzi już nikt prócz chyba Pana Boga, i tu jest smutno, jest pogodna rezygnacja i marność nad marnościami. I pan zawiadowca stawał tam sobie nieraz i godzinę, z rękoma za plecami, nie mogąc oczu oderwać od znikomości wszystkiego ziemskiego. Nadbiegali oficjaliści, czy pan każe to usunąć? Nie, dajcie temu spokój, niech sobie będzie jak jest. Tego samego dnia już się nie rozglądałem nalewo i naprawo, co robią ludzie. Naco robić bezustannie to lub owo? Poprostu być i nic więcej. Jest to taka cicha i mądra śmierć. Wiem, oczywiście, że to było swoistem za-