Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozsadzała go uciecha. Palcem poszerzał sobie kołnierzyk jakby się dusił i na czoło wystąpiły mu kropelki potu. — Ależ to bajeczne! — krzyczał. — Tak samo, jak z Arturem Rimbaud! Poezja, która zapłonie nagle, niby meteor. I nikt nie zwrócił na to uwagi! Proszę pana to odkrycie, ogromne odkrycie! — wrzeszczał i rozgarniał swoje długie paczesie czerwoną łapą.
Irytowałem się, bo nie lubię hałaśliwych i wogóle młodych ludzi. Brak im tego jakiegoś umiaru i porządku. — Głupstwa, proszę pana — odpowiedziałem chłodno. — Te wiersze były kiepskie, nic nie były warte, i lepiej, że nikt o nich nie wie.
Uśmiechnął się wyrozumiale i protekcjonalnie, jakby mi nakazywał trzymać się w pewnych granicach. — Co to, to nie, proszę pana — zastrzegł się. — To rzecz historji literatury. Jabym powiedział: czeski Rimbaud. Mojem zdaniem są to najlepsze utwory poetyckie lat dziewięćdziesiątych. Chociaż nie takie, żeby mogły były stać się początkiem jakiej szkoły — mówił, mrużąc oczy niby wielki znawca. — Pod względem rozwojowym przedstawiają one wartości niewielkie i pozostawiły ślady nikłe. Ale jako manifestacja indywidualna są to wiersze strasznie mocne, swoje i intensywne. — Naprzykład ten wiersz, który zaczyna się od słów: — „Gdy w palmach kokosowych zawarczą bębenki — — —“ Wytrze-