Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najlżejszy cień podejrzenia, rzucony na bogobojnego starca, byłby dla rządu powodem, aby go natychmiast wydalić z tutejszej parafii, a nawet może wywieźć gdzieś daleko na Północ; a milszem byłoby mi śmierć męczeńską ponieść, niżbym miał się stać powodem krzywdy, wyrządzonej temu świętemu prawie kapłanowi i jego wiernej owczarni. Jednak zamiary moje nie ostygły, przeciwnie potężniały, kształtowały się jaśniej z każdym dniem i łączyły się z marzeniami o przyszłej autorskiej działalności; układałem sobie: jak kiedyś w pismach moich będę apostołem jedynej prawdziwej wiary, która jedna zdoła odrodzić trupieszejący organizm schizmą przetrawionej Rosyi.
Pewną rozmaitość w mojem ówczesnem życiu sprawił przyjazd Adasia.
Dotrzymał on obietnicy i na tydzień przed końcem feryj, w drodze już do Dorpatu, gdzie zamierzał udać się dla dalszych nauk w tamtejszym uniwersytecie — zawitał na kilka dni do nas. Stanął u doktora, ale i w naszym domu był częstym gościem.
Nie mogłem powstrzymać się, ażeby go nie zapoznać z rodziną Barchatenskich; zaprowadziłem go tam na herbatę zaraz na drugi dzień po jego przybyciu. Chociaż ani słowem nie zdradziłem się przed nim z mojemi uczuciami, odgadł on jednak odrazu, co się w mem sercu działo. Po powrocie z zamku zapytałem go, niby od niechcenia:
— Jakże ci się ten dom podoba?
— Brzydki — odparł z dziwnym grymasem — zohydzili stary zamek tą jakąś parweniuszowską świeżością, no i tym monstrualnym zielonym dachem.
— Ależ nie o to mi chodzi — przerwałem mu niecierpliwie. — Jak ci się podobali ludzie?... Jak Anna Piotrówna?
Przy słowach tych Adaś nagle spoważniał, jak on to umiał i z dziwną twardością w głosie rzekł:
— Janie, to nie twoi ludzie. Nie! nie! nie! Stary jest najordynarniejszą pijawką, jest nędznym okazem rosyjskiego