Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przejeżdżał miarowem stępem przez plac, starając się odsuwać gromadzący się lud od pracujących rzemieślników.
Nikt nie nie mówił przedtem: do czego mają służyć te straszne, czarne słupy, a jednak jakiś dziwny, zimny dreszcz, który przejął naówczas całą moją istotę, zaspokoił odrazu moją dziecinną ciekawość. Stałem osłupiały, zdrętwiały, zapatrzony we wznoszącą się szubienicę. Nikt sie mną tego dnia nie zajmował, snać wszyscy, przejęci grozą zdarzeń, zapomnieli o mnie.
Sam nie wiem, jak długo stałem zapatrzony w czarne, haniebne narzędzie śmierci; straciłem był wówczas wszelką rachubę czasu, lęk jakiś okropny, połączony ze straszliwą ciekawością, ubezwładniły mnie zupełnie. Śmiechy i żarty nawpół pijanych, garnizonowych dziewek, miżdrzących się do odbywających służbę patrolową żołnierzy, udarzały mnie ostrym cierniem wprost w serce.
Tymczasem od strony niedalekiego morza powiał wiatr zimny i przeraźliwie świszczący; horyzont nagle z jasnego stał się posępnym, a chmura ciężka, czarno-brunatna nasunęła się nad miasteczko i przesłoniła słońce, przed chwilą tak jasno świecące.
Grzmot głuchy, niby głos jakiś podziemny rozległ się właśnie w tej chwili, gdy wbijano ostatni gwóźdź w szubienicę.
Potem... ach potem... wyprowadzono skazanych. Stali oni wtłoczeni pomiędzy żołnierzy, ponad którymi połyskiwały jasno polerowane bagnety; odgłos bębnów żołnierskich kłócił się z hukiem grzmotu niebieskiego. Tłum zamilkł i stał poważny i cichy, niby skamieniały.
Pamiętam, jak dziś stoją mi zawsze przed oczami postacie tych ludzi na śmierć wiedzionych. Byli rośli i piękni, a z twarzy ich biła silna wola i pogarda śmierci. Wstępowali na haniebne rusztowanie, jak na stos ofiarny i żaden nawet nie jęknął.
Gdy pierwszy z nich zawisł na sznurze, czarna chmura odkryła swe ogniste łono i piorun zygzakowaty, żarząco-jaskrawy