Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ców, że wyparło ich za granicę i wzięło kilkunastu jeńców. Ojciec mój wyszedł cało z tej rozprawy.
Patrzałem na twarz matki, gdy słuchała sprawozdania żołnierza: malowała się na niej radość, zmięszana z dziwnym jakimś smutkiem; już wówczas zrozumiałem, że raduje się tem, iż ojciec nieranny, lecz że smuci się przelewem krwi bliźnich.
W nocy tegoż samego dnia nadciągnął zwycięzki oddział. Szum i gwar wyrwał mnie ze snu; zerwałem się pospiesznie i jako tako przyodziawszy się, pobiegłem na spotkanie ojca. Zsiadał właśnie z konia, uścisnął mnie serdecznie, lecz kazał natychmiast iść z powrotem do łóżka. Obok ojca ujrzałem pana Kotłowskiego, był blady i miał rękę na temblaku.
Kilka dni po powrocie z wyprawy panował w naszej kwaterze zamęt i niepokój taki sam, jak przed nią: oficerowie zbierali się tłumnie, to przychodzili, to wychodzili; dosłyszałem z rozmów urywanych, że oczekują na kuryera od główno-dowodzącego jenerała. Jeńców przyprowadzonych trzymano na odwachu pod silną strażą.
Wreszcie kuryer nadjechał.
Pamiętam najdokładniej, jak ojciec z otwartą depeszą w ręku wpadł do pokoju, w którym odbywałem lekcyę z Kotłowskim, i nie zwracając uwagi na mnie, zawołał do mego nauczyciela:
— Najgorzej! Nie może być gorzej! Rozkaz: trzech najwinniejszych powiesić! Reszta na posilenie.
Kotłowskiego musiała rana świeżo zaboleć, bo syknął boleśnie i usta zacisnął, po chwili dopiero rzekł spokojnie:
— Nie nasza wola! Niech giną, jak i inni zginęli!
Gdy po skończonej lekcyi, wyszedłszy na dziedzińczyk przed domem, ujrzałem ze zdziwieniem, jak żołnierze i cieśle z miasta wkopywali wysokie jakieś słupy na placu, tuż przed naszym domem. Tłum ludu gromadził się wkoło nich, coraz to większy; tłum ten to szeptał coś cicho i złowrogo, to znowu śmiał się i żartował bezmyślnie, bydlęco. Pluton dragonów