Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzywał wiernych na modlitwę. Jakby prądem elektrycznym tknięta, zerwała się moja matka z sofy i zawoławszy Józefową, kazała jej zebrać się natychmiast i iść wraz z nami do kościoła.
Ubogi to był, obozowy prawie kościółek, z opuszczonego magazynu wojskowego przerobiony na dom Boży. Ksiądz w szatach kapłańskich stał przed ołtarzem, zbitym z desek i okrytym skromnym, białym obrusem, darem mojej matki. Nawa była prawie zupełnie pusta: nas troje, kilku inwalidów i dwóch czy trzech Ormian katolików, stanowili cały zastęp pobożnych.
Tego dnia zrozumiałem po raz pierwszy, co to jest modlitwa; poczułem węzły, łączące człowieka z Bogiem. Tak mały jak byłem wówczas — dziecko bezsilne — zrozumiałem, że życie ojca mego spoczywa w mocy Przedwiecznego, że On kierować będzie kulami wśród boju. O jakże często w późniejszem życiu wspomnienie tej chwili, tej pierwszej modlitwy z samowiedzą stawało mi żywo w pamięci.
Gdy Msza się skończyła i ksiądz zaintonował po polsku modlitwy za konających, to z dziwnem drżeniem i wzruszeniem łączyłem mój głos z donośnym i pewnym głosem Józefowej; moja matka, nieznająca tego języka, wzrokiem i myślą się tylko modliła. Promień światła słonecznego, padający przez niskie okratowane okienko oświetlał całą jej piękną twarz; wówczas dostrzegłem, że twarz ta była nieziemsko blada, że oczy jej okrążały sine, żelazisto-szare obwódki, a na białem jej czole wystąpiły drobne, lecz gęste krople potu.
Po skończonej modlitwie, matka wziąwszy mnie za rękę, wyszła pospiesznie z kościółka; czułem że jej ręka była okryta również zimnym, niemiłym potem, przytem drżała gorączkowo.
Resztę dnia przepędziliśmy, nadsłuchując, czy nie jedzie kto od strony gór? Nikogo jednak nie było.
Dopiero na trzeci dzień około południa przypędził służbowy dragon na spienionym koniu i oznajmił, że dniem przedtem wojsko stoczyło krwawą potyczkę z oddziałem powstań-