Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
52
Na pograniczu obcych światów.

— Jak to być może, żeś mnie zaraz nie poznał? — dziwiła się. — Czyżem się przez lat kilka tak bardzo zmieniła?
Czy się zmieniła! Tak mógłby spytać i motyl, wyleciawszy z ciasnej poczwarki pod letnie błękity. Z nieładnego dziecka wyrosło dziewczę, może nie olśniewającej piękności, ale wdzięku czarującego. Płeć jej daleka była od świetnej białości, ale nie była śniada, miała tylko południowy jakiś odcień. Flora robiła wrażenie róży zaszczepionej na ciemnych soków dębie. Przy całej delikatności rysów, przy całym marzącym charakterze pełnej wyrazu twarzy, biła jednak jakaś zdrowa świeżość i siła z całej jej istoty. Byłem tak przyjemnie zdziwiony, że porzuciłem odrazu i zupełnie zwykły swój chłód, i zapatrzyłem się w wielkie, piękne jej oczy, z których wyglądała dusza. Dusza ta wydała mi się czystą, marzącą i dobroci pełną.
Włożyłem sam rękę Flory pod swoje ramię, i chodziliśmy tak chwilę milcząc, po wązkiej ścieżce, obrębionej bujnem i krzewy, z których rosa dżdżyła na nas przy każdem zawadzeniu