Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
51
Na pograniczu obcych światów

zgrabnie o stojące na tarasie krzesło ogrodowe, i dziewczę obejrzało się z przestrachem. Nie pozostawało, jak ukłonić się i usprawiedliwić obecność swą przypuszczeniem, że zamek nie jest zamieszkany.
— Nie jest zamieszkany istotnie — odpowiedziała młoda dziewczyna z pomieszaniem i, upuściwszy całą równiankę w otwarte usta czekającego gromów tytana, pośpieszyła po schodach na dół. Ale na trzecim może stopniu zatrzymała się, niepewnie spojrzała na mnie i po chwilce uśmiechnęła się nader powabnie. Jak łania wbiegła znów na taras i wyciągnęła do mnie rękę.
— Witaj, Łazarzu — zaszczebiotała głębokim, ale miękkim głosem słowiczej słodyczy.
Stałem chwilę w milczeniu. Zmieszanie jej powróciło. Zarumieniła się.
— Czyżbym się myliła? — spytała zawstydzona.
— Floro! — zawołałem teraz wesoło, uderzając się w czoło dłonią — jakżem mógł nie odgadnąć zaraz, że to ty jesteś? Pocałowałem ją w czoło bez ceremonii.