Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
20
Na pograniczu obcych światów.

sły, i aby ten szczęśnie dojrzał pod światłością niebieską świętego słońca. I podniosłem oczy w górę, ku chylącemu się za widnokrąg źródłu światła, i obnażyłem głowę. Chmurki różowiących się kwiatów, pod któremi kołysały się gałęzie, lśniły w czystem powietrzu. Płatki drżące dżdżyły mi we włosy, jak Rzymianinowi, gdy kapłani w teatrach, podczas cerealij, kwiecie jak o symbol urodzaju na głowy ludu sypali.
Kroczyłem dalej długą aleją. W dali, za drzewami piętrzyło się ku wieczornemu niebu blankowanie gór, modrych, fiołkowych i złotych w słońca zachodzie, a gęste ich cienie padały na smętne lasy tam, kędy na skraju boru, jak gołębica, bielało stare nasze domostwo. Ze środkowej facyatki, wytworną rysującej się sylwetą, zwisała długa, czarna chorągiew żałobna. Nieliczni starzy domownicy, którzy pusty, wielki nasz dom zamieszkiwali, stali na dworze u wrót. Ktoś z nich mnie spostrzegł, i wszyscy wyszli teraz na me spotkanie ze starą klucznicą na czele. Z płaczem zaprowadzli mnie do małego w par-