Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
265
Na pograniczu obcych światów

w górę, przez szczyt domu aż na dach pokryty dachówką, z którego nieustannie ptasie stada wzbijają się pod obłoki, aby po chwili znowu ztamtąd powracać i wesoło w otwarte szczebiotać nam okna. Złączyliśmy nowy dom z salą rycerską drewnianemi arkadami, i ilekroć chcemy odpocząć po pracy, obchodzić święto, jak powiadamy, siadamy sobie z Florą w starej tej komnacie. Nigdzie nie jest nam tak uroczyście, tak miło, jak tam. Ma to miejsce jakąś dziwną dla nas poezyę; tam najczęściej mówimy sobie wzajemnie niemem ręki ściśnieniem, jak szczęśliwi jesteśmy. Przeszłość nie ma dla nas chmur, odkąd się zupełnie rozumiemy, odkąd jedno drugiemu aż na dno duszy patrzy. Po co zresztą rozmyślać o przeszłości, gdy przyszłość i teraźniejszość mamy takie szczęsne, słoneczne, ja k ten widok, który przez girlandy dzikiego przed oknem wina na okolicę się otwiera, gdzie wszystko w złotem świetle płonie, modre góry na widnokręgu i blizkie pagórki, pola i owe lasy głębokie, w których sosnach wiatr swe pieśni tajemnicze nuci.