Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
257
Na pograniczu obcych światów

Ale ja stałem jak przykuty do miejsca. Cień Chiomary, który zbladł przy ukazaniu się Flory, wyrazistszych znowu nabierał zarysów. Była piękna jak nigdy przedtem, wzrok jej nęcił nieodparcie, ruch ręki dziwny miał majestat — była potężna jak bóstwo, ciągnęło mnie do niej niezwalczenie — nie posłuchać, oprzeć się, zdało mi się niepodobieństwem.
— Czego chcesz odemnie? — spytałem Florę, podnosząc rękę i wskazując na widmo. — Patrz tam w płomienie, czyliż nie widzisz, jak i czarowny duch tam ulata, jak mnie woła do siebie? Jego ręka wskazuje mi drogę, którą iść mam! Jego jestem, wpadłem w moc jego. Chcę umrzeć, nie pójdę ztąd — ty idź i ratuj się, ratuj swe dziecię!
Flora zatrzęsła się, niepokój śmiertelny wybił się na jej twarzy. Porwała się z klęczek.
— Kto ci dał prawo wybierać śmierć? Bóg ci to zakazuje: do mnie należysz i do dziecka naszego!
— Do ciebie, kobieto dumna, nieczuła? Jakiemż to prawem? Czyliż niewolnikiem twym