Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
256
Na pograniczu obcych światów.

Flora. Do wpółnagich piersi, potarganą suknią do połowy ledwie zakrytych, przyciskała dziecię otulone niby zawojem ciemnemi jej włosami; oczy miała niezmiernie wielkie, z przerażenia szeroko rozwarte, a w ciemnej ich nocy tysiącznemi skrami zwierciedlił się pożar. Jak szczwana psami łania, pędziła po schodach na górę, z głową w tył odrzuconą, z otwartemi ustami, z bladem śmiertelnie licem, a głos jej wielki wolał potężnie śród nocy i pożaru: „Łazarzu! Łazarzu! Łazarzu!“ Rozpacznie spoglądała w płomienie, a ujrzawszy mnie na drugim końcu korytarza, żywego i bez szkody, krzyknęła z radości i po chwili klęczała już koło mnie. Jedną ręką przyciskała do siebie dziecko, które ze zdumieniem patrzało w połyskliwe płomienie i słodko bez najmniejszej obawy uśmiechało się do grożącej nam śmierci, drugą chwyciła się mnie.
— Bogu dzięki! — wołała. — Ty żyjesz! Nie chcieli mnie puścić do ciebie, już podobno zapóźno! Wyrwałam im się. Pójdź prędko!
Chciała mnie pociągnąć za sobą.