Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
255
Na pograniczu obcych światów

pożar w starym domu z olbrzymią rozszerzył się szybkością. W dole pod sobą słyszałem wołania, spieszne kroki, krzyk, hałas.
— Bogu dzięki! — pomyślałem. — Wybuch zbudził ich, uratują się w czas!
Chciałem się podnieść i dopełznąć do schodów, ale siły moje były zbyt wyczerpane i nie mogłem nawet utrzymać się na nogach. Podniosłem głowę: na drugim końcu korytarza, nad biblioteką, dach zawalił się właśnie, i widziałem, jak z niebios wyżyny ciężkie chmury zaglądały ciekawie w ogień, jak w szczelinach ich na zaczerwieniałem niebie gwiazdy drgały i bladły, i jak nad rozszalałymi płomieniami unosiło się widmo Chiomary. Ramiona miała otwarte i ku mnie wyciągnięte, była piękna jak meteor, wzniosła i straszliwa jak śmierć.
— Pójdź ze mną! — huczało wichurą i szeptało łagodnymi podmuchy. Zanurzała się w czerwonych płomieniach, niby w falach, a te niosły ją ku mnie bliżej, bliżej...
Ale nagle mignął wśród dymów drugi cień, blady, biały, z rozwianym włosem — była to