Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
244
Na pograniczu obcych światów.

mną postacie przerażającego tego dramatu z rękami mordem zakrwawdonemi, z płomienistymi odblaskami pożaru na bladych twarzach. Zakryłem sobie oczy ręką, aby już, nic nie widzieć. Gdy znowu je podniosłem, stał cień Chiomary przede mną, ale już nie w olśniewającej krasie, jak wczoraj, nie w postaci kapłanki Korydweny, jakem ją był widział przed chwilą, porywającą w barbarzyńskiej swojej wielkości, buchającą namiętnościami dzikiemi. Był to wprawdzie ten sam kształt, ta sama postać, ale cała tragiczna, groźna wielkość znikła z jej twarzy, stała przede mną blada, jak widmo prawdziwe, ale oczyszczona, z rzewnem okiem pokutnicy, pogrążona cała w głębokim smutku dusznym.
— Jakaż ludzka jesteś! — zawołałem zdumiony. Nie wydajesz się już mieszkanką świata innego, jesteś, jako prawa córa tej ziemi! Mogę patrzeć na ciebie bez strachu, bez bojaźni, jak na siostrę! Jakże głęboko wzruszyły mnie cierpienia twoje!
Chciałem ze współczuciem ująć ją za rękę,