Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
241
Na pograniczu obcych światów

bioną z własnej winy, z pełnej woli! Pomsta dosięgła tego, który winę ze mną niesie! Cień jego blady błądzi bez ukoju między grobem i słońcem! Krew jego krwawo trawę rosi letnią, na jego białych piersiach kruki czarne siedzą i sercem jego młode swoje karmią! Usta jego nie kłamią już miłości, oczy, które w mej duszy płomień roznieciły, zgasły na wieki! Przekleństwo nędznikowi! Oto jego głowa!
Rozwarła fałdy swojej szaty — i głowa Sinata na ziemię pada, pod stopy kapłanek straszliwie się toczy, i odkopnięta w ogień leci. Dziewy stoją milcząc. Chiomara szatę z ciała zdziera.
— Chcę swej kary! — woła. — Czyż skonała mściwa Korydwena?
W proch się rzuca, przyciska twarz do ziemi.
Szał poświętny, święta namiętność, wielki gniew bogini Korydweny wzburzyły się w piersiach dziew — kapłanek. Straszny wykrzyk w ciemnej zabrzmiał nocy, na swą drużkę rzucają się wieszczki — już białe jej ciało w kę-