Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
240
Na pograniczu obcych światów.

gorzka już się zbliża, już nie ujrzysz złotych słońca blasków, oniemieje ptaków śpiew dla twego ucha!..
Chiomara u głowy mu stoi, obie jej ręce ciężki miecz trzymają.
— Zgiń, rabie podły! — woła Chiomara i ostrze w piersi nurza mu głęboko.
Jęknął młodzian, piersi mu się wzdęły, palce w ziemię wryły się głęboko, oczy mu gasną, lice jak śmierć blade, krew ciemno barwi kwietne trawy letnie. I znów mignął miecz w powietrzu rannem, niby gromu śmiercionośny błysk, i odcięła jednym ciosem Chiomara wdzięczną głowę młodziana od martwych już zwłok...
W niemym żalu siedzą kapłanki Korydweny w mroku nocnym, u ognia krwawego nad swą drużką kwilą. Nagle śród ich koła staje Chiomara, obraz śmierci, blada, jako kamień, nawpół naga, z rozpuszczonym, roztarganym włosem... Z szat i włosów, niby dyamenty i perły, morskiej wody ociekają krople...
— Oto jestem! — woła Chiomara — oto pohańbioną macie Korydweny kapłankę, pohań-