Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
237
Na pograniczu obcych światów

wą, głodem udręczone, szaleją w lasach, na postrach ludziom; jak skrzek nocnego brzmi to ptactwa, gdy się pod niebem bezmiesięcznem żali; brzmi to jak grom, gdy pnie drzew rozdziera, jak rzeki łoskot, kiedy zrywa brzegi. Tak śpiew jej zaklęć grozy pełnych grzmi. Jednocześnie truciznami twarz Maelguna kropi, jadowitym wężem białe mu smaga piersi, na pohańbioną głowę skry sypie czerwone. Zwolna trup podnosi się na stosie, oczy mu w dołach świecą, jak o błyskawice, włos się jeży, usta drgają, z gardła straszne wybiega rzężenie.
— Gdzie mój Sinat? — woła Chiomara.
Nieboszczyk głuchym odpowiada głosem:
— Biada mi! Za czarną moją zdradę, słodki dar żywota na wieki mi wzięto! Biada mi, żem słów miodowych tkliwego dziewczęcia kiedykolwiek słuchał; jeszczebym się szczęśliwie słońcem cieszył, a tak oto ciemność mym udziałem! Zdradne, podłe jest to plemię bardów. Krasę twą opiewał, Chiomaro, rozpłomienił namiętność w mem sercu, żądzę dziką wzbudził w dzikiej mojej duszy.