Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
228
Na pograniczu obcych światów.

znużoną ziemią, nowa zorza powstaje z marszczących się fal sennego jeszcze morza, a dotąd niemasz kresu jego drogi. Dopiero gdy wieczór znowu ognistem kwieciem zachodnie stroi niebo, bielą wybłyska przed nimi na wzgórzu gród warowny, siedziba Maelguna. U stóp wzgórza, niby stado bydła n a zielonej trawie, chatyn wieś okrągłych stoi. Z każdej strzechy słup modrego wywija się dymu, w słońcu jakby złoty. Na chat progach mężowie przed wodzem się chylą, kobiety wołają: „Zdrowyś, panie!“
Wjeżdża Maelgun pod ojców strzechę. Dwa tury, białe bez zmazy, których karki nigdy jeszcze jarzma nie niosły, w ofierze bogom teraz padną. Wielka sala rozbrzmiewa godowników śmiechem. Piją wokół stołu z cudnokształtnych rogów. Radość błyska wszystkim z oczu, jak gdyby szczęście stałą siedzibę między nimi miało, a przecież zaguba śmiercionośnym już się zbliża krokiem...
Skinie Maelgun — i bardów orszak przez szerokie wchodzi podwoje. Zabrzmiały harfy, śpiewy falą płyną. Śpiewają o bogach, o bia-