Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
225
Na pograniczu obcych światów

mie, a złoty uśmiech bogów na gwiezdnych połyska wyżynach.
— O, uchodź, Sinacie! — szepcze, chyląc głowę. — Mocniejsze nad nakaz bogini są twoje słowa. Siła czarotwórcza, święty dar Korydweny, opuszcza mnie, jestem słaba, jak dziecię. Uchodź, strzeż się pomsty drużek mych! Duch mój towarzyszyć ci będzie. Gdy żale sierocej usłyszysz gołębicy, wiedz, że głos to mój! Gdy wiatr zakwili w trawach na równinie, lub w drzew leśnem zacieniu, wiedz, że moje to są westchnienia. Biada, biada, Sinacie! Padnę w ofierze potrzykroć groźnej Korydwenie! Ale ty — uchodź!..
Domówiła — i znika w ciemnościach jaskini.
Przez dziewięć nocy brzmi głos Sinata śród jęku fal i wichur burzliwych, a gdy po raz dziesiąty noc z bezbrzeża niebios po złotych światła zstępuje śladach, nie zostaje zawodzenie pieśniarza bez echa. Odrzuciła Chiomara czarne zasłony Korydweny i biała, jako łabędź spływa ze skalisk w dół, śród ciemnej nocy. Radośnie zakrzyknął Sinat. Łódź jego