Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
224
Na pograniczu obcych światów.

śnieg zawiał lasy i odarł drzewa z wieńców wiosennych, dęby otuliły się w zawoje mgieł w niemym smutku... I znowu powróciła wiosna z gwiazdami i kwiatami, ale smętne me oczy nie ujrzały Chiomary! Nie pragnę wieszczb Korydweny-bogini, z ust twych dziewo kapłanko! Pragnę słowa twego własnego, niechaj rozdźwięczy się głos twój, o ty, moje zbawienie, niby gędźba przesłodka! Wiem, co czarne twoje kryją zasłony, jest to twarz mej Chiomary. Ulituj się nade mną! A jeżeli serce twe jest jako skała twarde, zwołaj swe drużki! Śmierć śmiałkowi, który w świątyni Korydweny błaga o miłość jej kapłankę. Tak, chcę śmierci! Cóż mi życie bez ciebie, ty, biała gołębico, uwięziona w mrocznem smutku domostwie?
Czarne zasłony opadają z jej głowy — i w mroku wybłyska Chiomary blada twarz. Oczy jej rozbudzają się jakby ze snu. Jasne łzy drżą i świecą na długich rzęsach. Lice jej pełne jest tajemnego świtu, jako niebo letnie w chwili, gdy śród cisz nocnych ziemia