Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
223
Na pograniczu obcych światów

łania, odpoczywająca w drzew cienistych gęstwinie, zrywa się na okrzyk łowca i na psów szczek morderczy, tak porwała się przerażona Chiomara — i miga już oto, niby widmo czarowne, między drzewami... Starzec ubodzie białe tury, i znika wóz, a na nim Chiomara... Patrz, kapłanko, oko moje śmiało się zawsze, jako niebo wiosenne, a teraz od długiego zczerwieniało płaczu. Serce me było spokojne, niby lśniąca toń jeziora, w której przegląda się wieczornica, było szczęsne, jak o barwna łąka letnia, na której kwiaty się rodzą...
Ale odkąd ukazała się Chiomara, niby sen, który w nocy powstaje, a rano znika, stało się serce moje morzem rozszalałem, n a które noc i burza się walą, stało się jako martwa równina, obrócona w pustynię potężnem słowem czarodzieja. Pieśni moje umilkły, jak ptaki o jesieni. Powiesiłem srebrną harfę w ojców domu jako martwą, zdjąłem wieniec brzozowy, którym uwieńczono mnie na zapasach pieśniarskich... Szukałem śladów znikłej Chiomary... Lato zgasło na łęgach,