Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
222
Na pograniczu obcych światów.

te w dąbrowach obierają jemioły. Zielone cienie i złote słońca błyski całują w zawody łabędzią jej szyję i cudnie kształtne ramiona, złotymi zdobne naramiennikami, a jasne rosy kapią, niby radosne łzy drzew poświętnych, na falistą jaśń rozpuszczonych jej włosów. Teraz przechyla rozkoszne ciało nad okrajem źródełka i zbiera jasną wodę w święcone naczynie. Wzrok mój tkwi, jak zaczarowany na cudnej jej krasie, nurza się w błękitach jej oka — i stoję nieruchomo, jak pień drzewa, który mnie zasłania. Pierś moja wzdyma się, i głębokie westchnienie rozrywa niemotę mych ust. Mocną ręką łamię krzewy, ujmujące w pieszczotliwe objęcia omszony pień dębu, i wynurzam się z gęstwy przed dziewą strwożoną. I ona patrzy na mnie niemo, bez ruchu! Spuszcza oczy. Obłok purpurowy leci jej przez twarz...
Wtem rozbrzmiewa wołanie starca: „Chiomaro! Chiomaro!” A lasy naokół wielkim odpowiadają chórem: „Chiomaro! Chiomaro!“ — a ranny wietrzyk, doumierając w dali na równinie, szepcze raz jeszcze: „Chiomaro!“ Jak