Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
219
Na pograniczu obcych światów

nie wieszczek przesuwają się tajemniczo dookoła płonących stosów. Włosy ich wieją śród pomroki nocnej, ręce ich rozmachują przy blasku gromów pochodniami smolnemi, a wykrzyki tłumione odpowiadają na grzmotów rozhuki. Pod osłoną nocy wystąpi Sinat na brzeg pustynny. Krok jego lekki jak skok jelenia na omszonej lasów ziemi, a dumny, jako krok rumaka, spinającego się pod ciężarem bohatera zwycięzcy. Wkroczy Sinat w koło wieszczek. Na głosu jego dźwięk, powstrzyma się obrzędny ich tan. Staną nieruchome, jak głazy, które druidów ręka pod cieniem świętych dębów bogom na cześć kładzie. A Sinat głosem woła srebrnodźwięcznym: „Na święte imię wielkiej bogini, potrzykroć świętej Korydweny, wy, jej kapłanki, wieszczby świętej mi nie odmówcie!“ I padłszy na twarz przed piękną Chiomarą, chwyta się ręką czarnych jej zasłon, zasłon gęstych, ja k mgła nocy zimowej. Nieporuszona stoi cudna Chiomara, ale drużki jej powłóczystym odchodzą krokiem, rozmachując krwawem światłem ponad głowami, a ponury ich śpiew,