Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
209
Na pograniczu obcych światów

błędny ów cień, a ja, zadyszany, rzuciłem się na wysokie wrzosów posłanie.
— Czyśmy już u celu drogi? — spytałem.
— Tak — odrzekło widmo, i ciemność, i mgła spadać jęły z nieokreślonego zjawiska, niby mroczna zasłona. Przed zdumionemi oczyma memi powstawała zwolna czarowna postać, nadziemskiej pełna krasy. Tak widywałem w dalekich krajach południowych srebrny krąg tajemniczo zadumanego miesiąca, wynurzający się powłóczyście z modrych fal głębokoszumnego oceanu. Jak cudna bogini, stała widziadlana postać przed olśnionem mem okiem; ciało jej było jakby ze śnieżno-białej utworzone światłości; niby długie, czerwonozłote świty, spływały ku ziemi faliste jej włosy, a szata, utkana z promieni różanych gwiazd i iskrzących dyamentów, przysłaniała barwną jaśnią swą nadziemski przepych cudnie kształtnych członków. Przy najwyższej doskonałości tego tworu, gasły najświetniejsze dzieła pędzla i dłuta, przez nieśmiertelnych wyczarowane artystów. Przymknąłem