Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
203
Na pograniczu obcych światów

zielono-złociście w porannem powietrzu, roniąc, niby łzy, krople rosy na ziemię. Zatrzymałem się koło drzewka. Tajemna, niepojęta moc ciągnęła mnie do niego. Napróżno pytała mnie Flora, co tak niezwykłego dostrzegłem w tej brzozie, napróżno do dalszej zachęcała mnie drogi. Usiadłem na skraju kamienia i zatonąłem w myślach, nie słuchając miłego szczebiotu chcącej koniecznie rozbawić mnie Flory. Wreszcie i potok jej wymowy zanikł zwolna, gdym przez czas dłuższy, na wszystkie jej pytania nic prócz „nie” i „tak“ nie odpowiadał.
Wstała.
— Zostaniesz tutaj? — spytała. — Muszę zajrzeć do dziecka. Ale wrócę za chwilę i pójdziemy dalej razem.
— Zmęczył mnie zbyt wczorajszy wypadek — skłamałem. — Wrócę zaraz za tobą do domu, jak tylko mnie słońce trochę rozgrzeje.
Zaledwie Flora odeszła, zacząłem rozglądać się dokoła. Rzecz dziwna: nie przerażała mnie już niezwykła ma przygoda, przeciwnie, z upra-