Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
204
Na pograniczu obcych światów.

gnieniem wyczekiwałem dalszego jej ciągu. Ręka, którą tak wyraźnie ujrzałem, zbudziła we mnie żądzę oglądania w całej postaci owego cienia, tak wytrwale mnie ścigającego. Nie spostrzegłem nic, ale po chwili zaszeleścił wiew jakiś w gałązkach brzozy, i drzewo całe zachwiało się nagle w sposób uderzający... Nie był to wiatr, bo wysokie trawy stały dokoła nieruchomie. Zdawało się raczej, że niewidzialna ręka wstrząsa pniem drzewiny. Przystąpiłem bliżej, i nagle owiało mnie znów tajemnicze tchnienie, które wczoraj przed ukazaniem się widziadła tak mroźnie mię przejęło. Do ucha dobiegał mi jeno cichy szelest drobnych listeczków, ale wewnątrz duszy brzmiało to dziwnie, niby gędźba jasnych dźwięków, wiążących w głos ludzki i ludzką mowę, a jakkolwiek, że tak powiem w duchu tylko słyszałem coś, co niby własna myśl we własnem rodziła mi się wnętrzu, wydawało się jednak, że z nieskończonej dali, z ust jakichś obcych to wypływa.
— Przestań się mnie lękać — wionęło pieszczotliwie.